02 IM MROCZNIEJ TYM LEPIEJ
12 PRAWDZIWYCH RARYTASÓW OD KRÓLA HORRORU.
Od krótkich nowel, przez dłuższe opowiadania, po minipowieści.
Od klasycznych horrorów, przez kryminały, po prozę obyczajową.
Od Derry, przez Castle Rock, po Florydę.
Od dreszczy zgrozy, przez dramatyczne napięcie, po łzy rozbawienia.
WYDANIE W OPRAWIE TWARDEJ Z ILUSTRACJAMI SŁAWOMIRA RYBKI IDEALNIE ODDAJĄCYMI CHARAKTER KAŻDEGO Z UTWORÓW I ZAPROJEKTOWANYMI SPECJALNIE DO TEJ EDYCJI KSIĄŻKI.
Każdy z tych utworów nosi znamiona kultowego i drąży mroczną stronę życia. A niezależnie od tego, o czym Mistrz Grozy pisze – o koszmarnych snach, trywialnych lękach, amerykańskiej rzeczywistości czy spotkaniach z Obcymi – zapewnia czytelnikowi nieskończoną przyjemność czytania, wzrusza go lub wywołuje dreszcz obrzydzenia, zaskakuje albo – jak klasyczny King – przeraża.
Otwierające tom opowiadanie Dwóch utalentowanych skubańców to historia dwóch mężczyzn dorastających w małym miasteczku w stanie Maine oraz pilnie strzeżonej tajemnicy, która zmieniła ich życie na zawsze. Zły sen Danny’ego Coughlina opowiada o mężczyźnie, którego jedyną przewiną był zły sen – bardzo świadomy i realistyczny koszmar o miejscu brutalnej zbrodni. Sen, nie sen – rzecz wydaje się niezwykle podejrzana stróżom prawa, którzy tropią Danny’ego niestrudzenie, prowadząc coraz bardziej brutalne i irracjonalne śledztwo. Historia opisana w Grzechotnikach stanowi swego rodzaju kontynuację kultowej powieści Kinga o krwiożerczym psie, zatytułowanej Cujo. Pogrążony w żałobie wdowiec udaje się na Florydę, gdzie zamiast pocieszenia, otrzymuje przerażający spadek. Droga do Zajazdu Zjazd to ukłon w stronę twórczości znakomitej Flannery O’Connor. Z kolei Strzeżcie się snów inspirowane jest pisarstwem Cormaca McCarthy’ego i dedykowane temu wybitnemu, niedawno zmarłemu pisarzowi.
W tym zbiorze pomiędzy bardziej rozbudowane historie wpleciono szereg zachwycających krótszych utworów – niektóre szokujące, inne surrealistyczne lub mrocznie komiczne, a wszystkie noszące piętno twórcy, który swobodnie korzysta z niezmierzonych pokładów swego wyjątkowego talentu.
Wydanie w oprawie twardej z unikalnymi ilustracjami Sławomira Rybki.
CZYTAJ TAK, JAK LUBISZ
Oprawa miękka
Edycja ilustrowana
Plik audio
E-book
OD AUTORA
Pewnego dnia na porannym spacerze, słuchając piosenki Highway 49 w wykonaniu Jeff Healey Band i myśląc tylko o tym, jak cudowne jest to gitarowe solo, zobaczyłem dwie zielone plastikowe figurki z czerwonymi czapeczkami na głowach. Stały po obu stronach drogi i trzymały napis ZWOLNIJ! TU BAWIĄ SIĘ DZIECI. W mojej głowie od razu pojawił się pomysł na opowiadanie Grzechotniki, właściwie już w pełnym kształcie. Nie wiedziałem wtedy tylko jednego: że głównym bohaterem będzie stary przyjaciel z Cujo, powieści, którą napisałem dawno temu.
Tak to czasami u mnie działa – historia pojawia się od razu w pełni ukształtowana, czeka jedynie na odpowiedni katalizator, by się pojawić. To fantastyczna rzecz. Rzadko znam szczegóły (emerytowany gliniarz w Grzechotnikach, Andy Pelley, pojawił się nie wiadomo skąd), podobnie jak zakończenie; częścią przyjemności, przynajmniej dla mnie, jest odkrywanie tego zakończenia. Dlaczego tak wygląda ten proces i jak działa – pozostaje dla mnie kompletną tajemnicą.
Czytaj dalej
Podobnie było ze Złym snem Danny’ego Coughlina. Pewnego dnia, gdy się ubierałem, myśląc wyłącznie o misce płatków i o spacerze z psem, w mojej głowie pojawiło się nagle pytanie: co by się stało, gdyby człowiek doświadczył tylko jednego przebłysku paranormalnej energii? Gdyby miał sen, który pokazałby mu, gdzie jest pogrzebane ludzkie ciało? Czy ktokolwiek by mu uwierzył, czy też uznano by go za zabójcę? Myślałem o tym wszystkim, wkładając koszulę. Kiedy wciągałem spodnie, myślałem już o ogarniętym obsesją policjancie, kimś w rodzaju inspektora Javerta z Nędzników, który prześladuje głównego bohatera. Cała reszta historii sama się ułożyła. Nie wiedziałem, że mój gliniarz – Jalbert zamiast Javerta – będzie miał też obsesję na punkcie liczenia; w pewnym sensie zaczął to robić z własnej inicjatywy. Po prostu poszedłem za tym tropem. Czy to czyni ze mnie powieściopisarza czy stenografa pokroju Williama Davisa, bohatera opowiadania Strzeżcie się snów? Może jedno i drugie.
Czy ciekawi mnie proces tworzenia? Oczywiście, bo odegrał przecież w moim życiu ważną rolę. Pisałem w swoich powieściach o pisarzach, a w innych książkach o akcie pisania, wciąż jednak tego nie rozumiem. Nie rozumiem nawet, dlaczego ludzie potrzebują opowieści ani dlaczego ja – wśród wielu innych – czuję potrzebę spisywania różnych historii. Wiem tylko tyle, że euforia, jaką daje zostawienie codziennego życia i związanie się z ludźmi, którzy nie istnieją, wydaje się częścią niemal każdego życia. Wyobraźnia jest głodna i trzeba ją karmić. A czasami – znów podobnie jak William Davis – widzę słowa, nim jeszcze je zapiszę. Pierwsze akapity Czerwonego ekranu i Finna istniały już kilka tygodni przed tym, jak je utrwaliłem. Widziałem wszystkie kropki i przecinki. Czy to oznacza, że „jestem w spektrum”, jak to się określa? Może, to nawet całkiem prawdopodobne, ale kogo to obchodzi? Opowiadanie historii sprawia przyjemność mnie i innym od wielu lat, a to bardzo mnie cieszy.
Jeśli chodzi o to, dlaczego tak wiele spośród moich opowiadań dotyczy mrocznych kwestii… To inny temat. Czy muszę przepraszać za swoje opowieści? Chyba nie. Francisco Goya wykonał akwafortę, która przedstawia go, pogrążonego we śnie i otoczonego przez fantastyczne stwory. Tytuł tego obrazu brzmi Gdy rozum śpi, budzą się demony. Zawsze myślałem, że taki sen i takie potwory są nieodzownym elementem zdrowia psychicznego (przeczytajcie tylko pierwszy wers książki Nawiedzony dom na wzgórzu Shirley Jackson – dobrze to ujmuje). W największym stopniu powieści grozy doceniają ci, którzy są empatyczni i pełni współczucia. Paradoksalne, ale prawdziwe. Uważam, że to właśnie ludzie pozbawieni wyobraźni, którzy nie potrafią docenić mrocznej strony wymyślonych historii, są odpowiedzialni za większość nieszczęść trapiących nasz świat. W opowieściach o tym, co nadprzyrodzone i paranormalne, staram się szczególnie wyraźnie przedstawić realny świat taki, jakim jest, i pokazać prawdę o Ameryce, którą znam i kocham. Niektóre z tych prawd są paskudne, ale jak mówi pewien wiersz, blizny zamieniają się w pieprzyki tam, gdzie jest miłość. Większość z tych opowiadań jest całkiem nowa, a najdłuższe z nich nie było nigdy dotąd publikowane. Nie muszę tłumaczyć, skąd wzięła się większość z nich; sprowadziłoby się to do nużących relacji i opisów okoliczności, w których wpadłem na każdy z pomysłów. Oczywiście gdybym je w ogóle pamiętał. Jedynym spośród opowiadań, o którym warto wspomnieć w odniesieniu do tej kwestii, jest Wszystkowiedzący. Mój siostrzeniec, Jon Leonard, grzebał w moich starych rzeczach, w wielu wypadkach niedokończonych lub dawno zapomnianych. Skopiował jeden sześciostronicowy tekst, z załączoną do niego informacją, że jest zbyt dobry, by go nie dokończyć. Przeczytałem go i pomyślałem, że to prawda. Pierwsze strony tego opowiadania powstały, gdy miałem trzydzieści lat. Resztę dopisałem w wieku lat siedemdziesięciu pięciu. Pracując nad nim, miałem przedziwne uczucie, jakbym krzyczał w głąb kanionu czasu i nasłuchiwał echa. Czy to w ogóle ma sens? Nie wiem. Wiem tylko, że tak się właśnie czułem.
Uchodzę za płodnego pisarza, co wierni czytelnicy moich książek uważają za zaletę, a ich krytycy czasami za wadę. Nigdy tego nie planowałem. Robiłem to, co dano mi do zrobienia, i zazwyczaj sprawiało mi to przyjemność. Jedynym minusem, który możecie nazwać łyżką dziegciu w beczce miodu (albo skazą, jeśli chcecie bardziej górnolotnego określenia), jest to, że ostateczny reultat nigdy – naprawdę nigdy – nie jest równie dobry jak oryginalny pomysł. Tylko dwukrotnie zbliżyłem się choć trochę do ideału, mianowicie w przypadku dwóch historii więziennych: powieści Zielona mila i opowiadania Skazani na Shawshank. Wszystkie pozostałe teksty znacznie różniły się od tego, jak je sobie wyobrażałem. Nawet w przypadku długich powieści, takich jak To, Bastion czy Pod kopułą, kończyłem z poczuciem, że lepszy pisarz poradziłby sobie lepiej. Mimo wszystko jestem dumny z tego, co zrobiłem. I jestem dumny z moich opowiadań, prawdopodobnie dlatego, że zawsze była to dla mnie trudna forma.
Nie jestem w stanie wymienić wszystkich redaktorów, którzy nad nimi pracowali i je ulepszyli, ale mogę podziękować Julie Eugley, która odgrzebała dosłownie dziesiątki starych opowiadań. Większość z nich była okropna, ale kilka aż się prosiło o dokończenie. Mogę również podziękować Jonowi Leonardowi, który skierował moją uwagę na dawno zapomnianego Wszystkowiedzącego. Mogę podziękować obu synom za współpracę, podczas której korzystali ze swoich wyjątkowych talentów. Joe współpracował ze mną przy pisaniu Throttle i W wysokiej trawie. Owen pomagał mi przy tworzeniu powieści Śpiące królewny, jednej z moich ulubionych. Mogę również podziękować innym autorom, którzy ze mną współpracowali, takim jak Stewart O’Nan, Richard Chizmar i nieżyjący już Peter Straub. Praca z innymi pisarzami zawsze jest ryzykowna, ale w każdym z tych przypadków przynosiła mi tylko korzyści. Muszę też podziękować mojej wieloletniej redaktorce, Nan Graham, oraz mojej agentce, Liz Darhansoff. Zajęła miejsce zmarłego Chucka Verrilla i zdjęła mi z ramion wielkie brzemię. Podziękowania należą się również Robin Furth, przyjaciółce, która niestrudzenie gromadzi dla mnie informacje. Dziękuję przede wszystkim żonie, Tabicie, która pilnuje, bym mocno stąpał po ziemi. Potrafi być zarówno słodka, jak i cierpka, czasami w tej samej chwili, ale zawsze jest niezwykle bystra. To ona zasugerowała, że powinienem napisać coś więcej o bracie Danny’ego Coughlina, i zauważyła, że w Grzechotnikach muszę skupić się bardziej na covidzie. Ogromnie dziękuję wam, drodzy czytelnicy, za to, że pozwalacie mi sięgać do waszej wyobraźni i układów nerwowych. Im mroczniej, tym lepiej? Świetnie. Ja też tak uważam, co czyni ze mnie pokrewną wam duszę.
P.S. Pierwszy wers Nawiedzonego domu na wzgórzu brzmi następująco: Żaden żywy organizm nie może na dłuższą metę normalnie funkcjonować w warunkach absolutnego realizmu. Niektórzy utrzymują, że nawet skowronki i koniki polne miewają sny*.
P.S. Piosenka Leonarda Cohena, od której pochodzi angielski tytuł tej książki, You Like it Darker, to w istocie You Want it Darker. Przepraszam za zmianę czasownika.
23 kwietnia 2023